Chciałabym zacząć od początku, od samego początku, ale niestety
jestem kiepska z historii. Więc zacznę od tego co wiem od rodziców.
Moi rodzice pochodzą z małej wioski, którą umiejscowimy w środkowej
Polsce. Tata jest szlachcicem, wiem jak to dziwnie brzmi i sama często
w to wątpię. Faktem jednak jest, że wychował się we dworku, w którym
moja babcia mieszka do dzisiaj, a po wojnie zostały odnalezione
obrazy przedstawiające rzekomych moich przodków. Także coś w tym musi
być. Moją mamę poznał w kościele i to była miłość od pierwszego
wejrzenia;] Niecały rok później się pobrali i niecały rok później na
świat przyszłam ja. Oczywiście nie wszystko poszło tak gładko. Moi
dziadkowie żyli w przeświadczeniu swojej wyższości nad tzw. 'plebsem' i
mieli inne wyobrażenie o przyszłej żonie mojego taty. Nie mogę sobie
wyobrazić jak w XX wieku można było stosować taką segregacje, ale z
drugiej strony skoro w tym wieku Hitler wymordował Żydów, za to, że nie
byli Niemcami to może nie ma się czemu dziwić. Moja mama pochodzi z
biednej rodziny, skończyła policealne dwuletnie studium nauczycielskie
i nauczała w szkole we wsi. Historie, które pochodzą z tamtego czasu są
niesamowite, kiedy mi o tym opowiada czuję się jakbym w sennych
wyobrażeniach przenosiła się 200 lat wstecz. Czy możecie sobie
wyobrazić, że jeżeli któreś z dzieci nie mogło zapłacić za węgiel do
ogrzewania szkoły chodziło do niej latem, a zimą zostawało w domu? Moja
mama mieszkała tam w małym wynajętym pokoiku w budynku szkoły,
który z jej opisów ciężko było nazwać pokojem. Zawierał on szafę, biurko, dwa krzesła, rozkładane łóżko i piec, w którym trzeba było samemu rano napalić. Po rozłożeniu tego wszystkiego niestety nie było już wolnego miejsca. Na krześle stała miska, służąca do mycia się (ja: mamo, tam nie było prysznica?? mama: prysznica? tam nie było nawet toalety) i małe radyjko przez które moja mama słuchała przed snem o 20.00 bajek dla dzieci;] a do najbliższej stacji było tak daleko, że niestety nie mogła wracać na weekend do domu. Siłaczka Żeromskiego jak się patrzy;]
Ale do rzeczy (wiem, nie zaczyna się zdania od Ale. Ale tak na
prawdę dlaczego?), prawdopodobnie moim dziadkom nie przeszkadzało tyle
'niskie' urodzenie (w końcu w tych czasach nie istniał już tego rodzaju
podział społeczny), a po prostu fakt, że była biedna. Do tego doszła
jeszcze jedna rzecz, bardzo ważna. Wspomniałam, że moi rodzice poznali
się w kościele, ale nie napisałam w jakim. Jeżeli ktoś zapyta w tym momencie: a jaka to różnica? To powiem, że jest szczęściarzem, bo to znaczy, że nigdy nie doświadczył represji ze strony rodziny odnośnie swojego wyznania. Był to kościół chrześcijański, ale nie katolicki, a protestancki, dokładniej baptystyczny. Czytaj: Sekta. Dzisiaj (ja jestem protestantką oczywiście też;) nie spotykam się raczej z żadnymi represjami, tylko ze zwyczajną ignorancją i hasłami wolnościowymi: Każdy wierzy w to co chce. Ale wtedy innowiercy nie byli traktowani tak pobłażliwie. Rodzina mojej mamy jest również katolicka, tylko ona postanowiła zmienić swoją wiarę i przeszła na protestantyzm. Dla dziadków od strony mamy nie było to wielkim problemem, inaczej rzecz się miała u szlacheckiej części mojej rodziny. Na początku traktowali to jako nowe 'hobby' taty, mówiąc, że mu to przejdzie, ale wyjechał na studia i nie przeszło, wziął chrzest (w kościele protestanckim chrzest następuje w wieku świadomym) i nadal nie przechodziło, ostatecznie poznał moją mamę i postanowili się pobrać. Z biedną bezbożnicą??? Tego dla moich dziadków było za wiele, zostało postawione ultimatum: albo oni, albo ślub.
I w czerwcu odbył się ślub... Ponieważ rodzina taty wyrzekła się ich, zostali nieomal bez grosza. Zamieszkali w domu mojej mamy, tata robił magistra, a mama pracowała. W czasie miesiąca miodowego spędzonego pod namiotami w czasie służby wojskowej mojego taty zostałam poczęta ja;] Do czasu moich narodzin przypadających na jeden z najpiękniejszych miesięcy w roku - Kwiecień (wnikliwy czytelnik zauważy, że to o miesiąc za późno - ale to już inna historia...) tata się 'wybronił' i zaczął pracować, a moi rodzice zamieszkali na obrzeżach 'wielkiego miasta' położonego nad morzem.
Esh... nie miałam pojęcia, że mi to tyle zajmie; czuję że nie zdołam opisać nawet jednej setnej tego co bym chciała. W takim tempie raczej nie dam rady dojść do opisywania dni mi współczesnych. Jeżeli 20 lat opisywałabym przez 10 lat, a potem te 10 lat przez 5 lat itd. To czy kiedyś dojdę do chwili obecnej? Innymi słowy jeżeli dzielisz przedział cały czas na pół to dojdziesz kiedyś do zera? Tak brzmi prościej, co nie? oczywiście, że dojdziesz, w nieskończoności...